Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 119.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   111   —

cego płynu — w nozdrza uderzył go rzeźwy, podniecający zapach.
Ze szklanką przy ustach patrzył z pod spuszczonych powiek na ludzi przed nim krążących. Jeden łyk wina uderzył mu odrazu do głowy.
— Jestem sobie pan, — myślał — przegrałem, bo mi się tak podobało, wolno mi. Piję dobre wino tutaj, na aksamitnej kanapce, bo mi się tak podoba, a jak zechcę, to jutro plunę muzyką w pysk tej całej wystrojonej hołocie, co patrzy na mnie jak na wilka — a jak znowu zechcę, to się powieszę i koniec! Robię, co chcę.
Była mu strasznie przyjemna ta świadomość absolutnej wolności, do ostatnich granic posunięta, niewątpliwa. Powtórzył sobie to zdanie kilkakrotnie, dziwiąc się w rozweselonem sercu, że jest takie proste i jasne i że mu wcześniej na myśl nie przyszło.
Smukła kibić rozmawiającej z kimś kobiety przesunęła się mu przed oczyma. Tyłem była doń zwrócona, ale on ją poznał od pierwszego spojrzenia, poznał wpierw, nim ruch jej zdołał okiem uchwycić, nim spostrzegł barwę jej włosów.
Gruchło mu coś w piersi, jak młotem, aż uczuł w gardle dławienie. Powstał, potrącając stół i usiadł szybko z powrotem, pomyślawszy, że niewiadomo po co powstaje.
Kobieta tymczasem obejrzawszy się snadź na stuk pchniętego mebla, dostrzegła go i stała, uśmiechniętą łaskawie twarzą ku niemu zwrócona, oczekująca, aby ją powitał.
— Aza...
Wstał znowu i niezgrabnym ruchem zbliżył się ku niej. Ręce mu drżały i pot nagle okrył czoło; gdy jej dłoń podawał, przyszło mu do głowy, że ona z pewnością, widząc go tutaj, myśli, iż on gra pieniędzmi, przez nią mu zarobionemi. Wstyd go objął gryzący i wściekłość, wobec której tracił resztę przytomności. Nie uważał prawie, jak Aza przedstawiała go swemu towarzyszowi, dosłyszał tylko wyraz »mój muzyk«, który go ukłuł niepojęcie.