Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 047.jpeg

Ta strona została skorygowana.

ku niemu twarz pełną bezgranicznej, ślepej, martwej trwogi. Ręce i usta trzęsły jej się jak w febrze, — z poza zaciętych zębów ledwo zdołał się przestrachem zdławiony głos wydobyć...
— Panie, panie — jęczała — ty wiesz wszystko, tak... patrzyłeś na mnie... wiem, że wiesz... ale — ja nie winna jestem, panie! Szerny przemocą mnie porwały...
I nagle w obłąkanym strachu krzyknęła, chwytając się jego nogi:
— Panie! Zwycięzco! miej miłosierdzie ze mną! Nie wydaj mnie ty przed nimi, bo żywcem mnie w ziemi zakopią! Ja wiem, że słusznie prawo tak nakazuje, ale ja jestem niewinna!
Padła na twarz, wstrząsana rozpaczliwym łkaniem. Nie mogła już mówić, mamrotała tylko i mełła między szczękającemi zębami słowa jakieś niezrozumiale a błagalne.
Marek się zerwał. Potwornie straszna a nieprawdopodobna myśl uderzyła go obuchem w głowę. Chwycił płaczącą kobietę za ramiona i postawił przed sobą na ziemi. Zamilkła nagle i patrzyła na niego osłupiałemi oczyma, czekając snadź śmierci.
— Jak się nazywasz? — rzekł po chwili dziwnie nieswoim głosem.
— Nechem...
— I ten... morzec? ten, którego zabito?...
— Tak, panie, tak, to mój syn! Ale ja nie winna!
Usiłowała ustami dotknąć dłoni jego. Ale on szarpnął ją i krzyknął:
— Twój syn i... czyj?
Kobieta zaczęła znowu trząść się cała.
— Panie! ja winna nie jestem! Szerny przemocą mnie porwały! Nikt o tem nie wie krom ciebie... Myślano, że jestem z ofiarą u Braci Wyczekujących... Ja ukryłam... Panie! ja wiem, że powinnam była zadusić, jak tylko na świat przyszedł, ale nie mogłam, ty daruj, nie mogłam! Przecież to mój syn był!
Marek odruchowo w napadzie bezgranicznego obrzydzenia