Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 173.jpeg

Ta strona została przepisana.

tem zasadzki i nie śmiał się w głąb lasów zapuszczać, aby z bliższa poszukać możliwego do przebycia miejsca.
Na Ziemi drugi już tydzień upływał, odkąd tak zaczęli krążyć około olbrzymiego »krateru« i zbliżyło się księżycowe południe, kiedy natrafili na stok z lasów ogołocony i mniej, jak się zdawało, bystry. Tędy powiódł Zwycięzca swoich wojowników.
Doszedłszy do pewnej wysokości — po łąkach zrazu bujnych, a następnie coraz skąpiej zielem porosłych, przez które nierzadko kamienny calec wydobywał się na wierzch twardemi łysinami, — przedzierali się potem w górę przez pola ogromne, grubym piargiem zasłane, skacząc z kamienia na kamień w ciągłym i mozolnym trudzie... Ze śniegów, szczyt pierścienia wieńczących, spływające potoki ginęły tutaj bez śladu wśród głazów, tak że pragnienie coraz dotkliwsze nękało wstępujących ludzi. Padali już prawie ze znużenia, ale żaden nie śmiał nawet zażądać odpoczynku: wszystkie oczy patrzyły jeno na Zwycięzcę, kroczącego na czele gromady, — dopóki on szedł, nikt się zatrzymać nie chciał.
Marek zarządzał częste postoje, ale bawił na nich krótko, chcąc się co rychlej wydostać nad piargi, gdzieby mógł znaleść cieknącą po skale wodę. Lecz pola, okruchem skalnym zasypane, przeciągać się zdawały w nieskończoność... Po usypisku z głazów ogromnych jak domy, między którymi były tak wielkie szczeliny, że jeno dzięki małej wadze ciał na Księżycu wojownicy przesadzać je zdołali, przyszła kolej na piargi jeszcze uciążliwsze, drobne i ruchome, które usuwały się za każdym krokiem z pod nóg, ciągnąc ludzi wstecz za sobą. Wzięto się tedy nieco w bok ku sterczącej grzędzie kamiennej.
Popękana była i niepewna przez mnóstwo luźnych głazów ruchomych, zwodniczo w calec wciśniętych. Nogi tu już nie wystarczały; trzeba się było uciekać do pomocy rąk.
W pewnej chwili zdawało się idącym na przedzie, że widzą szernów w pobliżu, ale wnet pokazało się, że była to tylko złuda. Zwierz jakiś górski przemknął między kamieniami i prze-