Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 181.jpeg

Ta strona została przepisana.



VI.


W nizkiej i ciasnej izdebce gwar panował nieopisany. Czekano na mistrza Rodę, który spóźniał się dzisiaj nad miarę, i skracano sobie czas gorącemi dysputami, przechodzącemi co chwila w spory zażarte. Młodzi ludzie, podnieceni, z błyszczącymi oczyma przyskakiwali do siebie, krzycząc i wywijając rękoma, o ile tłok i szczupłość miejsca na to pozwalały.
Jakiś chłopak o płonących oczach i rozwichrzonej czuprynie dowodził zapamiętale:
— Czyny, jakich tak zwany Zwycięzca dokonywa, nie wchodzą wcale w rachubę! Jest to obojętne, co zdziała, chociażby na naszą względną korzyść, wobec tej sumy naszych krzywd w stosunku do ludzi, zamieszkujących Wielką Pustynie... My tam musimy się dostać, tam żyć!
Na krawędzi stołu siedział człowiek nie stary, ale z głową niemal zupełnie wyłysiałą i z twarzą gładką bez zarostu, uśmiechającą się ustawicznie jakimś przyrosłym do ust grymasem. Wypłowiałe rybie oczy zwrócił na mówiącego i odezwał się, kołysząc z lekka górną połową ciała:
— A ja powtarzam: tam niema miejsca już dla nas...
— Musi być! — krzyknął tamten zapamiętale.
Łysy człowiek mówił głosem spokojnym i monotonnym: