Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 193.jpeg

Ta strona została przepisana.

sceptyk urodzony, z wielką nieufnością patrzył na Zwycięzcę... To nawet było powodem, że stosunki ich, niegdyś bardzo serdeczne, oziębiły się z czasem. Mimo wszystko jednak nie mógł się nigdy oprzeć uczuciu pewnego podziwu i uległości niemal wobec tego dziwnego człowieka, który uśmiechał się ciągle, ciągle przeczył i myślał, nie zapalając się napozór nigdy i do niczego, jak gdyby stał gdzieś ponad wypadkami, a nie w prądzie ich największym, jak inni ludzie. On, Jeret, umiał tylko działać, wybuchać, radować się, albo ponuro w sobie się zasklepiać...
To też teraz, wręcz zapytany, zawahał się przez chwilę, ale przemogła w nim wnet ochota wywnętrzenia się przed kimś, wobec kogo nie potrzebowałby odgrywać roli wodza, posła ani nauczyciela...
— Jestem tu potrzebny, — szepnął, mówiąc więcej posępnem ściąganiem brwi, niż temi obojętnemi słowami.
— Źle wam się powodzi? — rzekł Mataret, nie spuszczając z niego oka.
Jeret ruszył ramionami.
— Nie... nie można powiedzieć: źle... Ale...
Urwał i zamilkł, jakby szukając wyrazu. Mataret milczał również przez jakiś czas, a potem rzekł, powstając:
— Jeżeli nie chcesz mówić, odchodzę. Po cóż mam cię zmuszać do tego, abyś kłamał przede mną?
Jeret pochwycił go żywo za rękę.
— Zostań. Owszem. Chcę mówić, tylko...
Otrząsnął się.
— Widzisz, ja sam nie wiem, jak to nazwać. Źle nam się dotychczas nie powodzi, mimo że jest ciężko w tej chwili... Zrobiliśmy dotychczas wszystko, co w mocy ludzkiej leży...
Wzniósł głowę, spojrzał Mataretowi wprost w oczy.
— Wszystko, co w mocy ludzkiej leży, — powtórzył z naciskiem, — ale ponadto — nic.
— Zaczerwienił się naraz, jakby mimowoli słowo wiele zna-