Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 286.jpeg

Ta strona została przepisana.

strasznie daleka od ciebie... Uchodź, uchodź, dopóki czas. Uciekaj na Ziemię!
Wyciągnął ku niej ręce — odsunęła je lekko.
— O! czemuś mi ty taką krzywdę wyrządził! — ozwała się znowu po chwili z dziwną zajadłością w głosie, — dlaczego mnie tak sponiewierałeś? Czemuś nie patrzył na mnie, kiedy byłam przed twemi oczyma, albo czemu od razu mnie precz nie odegnałeś, jenoś zezwolił...
Urwała nagle i popatrzyła mu w oczy błędnemi źrenicami. Zły śmiech poczynał jej już wargi krzywić.
— Nic mnie z tobą. Zwycięzco... — mówiła. — A może ja jestem właśnie Dusza księżycowego ludu i trzeba mnie było mieć w ręku?... Przeoczyłeś chwilę właściwą i przychodzisz teraz z dłonią do ptaka, który już odleciał, ho! ho! odleciał... I teraz ty — Zwycięzca...
Zaśmiała się sucho i ohydnie.
— Ihezal!
— Precz! Nie chcę patrzeć na ciebie, nie mogę!
— Nie mogę! — powtórzyła, osuwając się na kolana.
Z oczu wyzierał jej potworny lęk; drżące ręce wyciągnęła błagalnie ku niemu.
— Miej litość nade mną! Odejdź! odejdź, niech ja cię już nie widzę! niech nie pamiętam...
Marek podniósł się powoli. Smutek bezbrzeżny wypełniał mu duszę i ruchy niemal paraliżował. Przez krótką chwilę stał przed dziewczyną z jakimś litościwym, dobrym zamiarem wyciągnięcia rąk do niej... Ogromne znużenie na niego spadło. Odwrócił się i ciężkim, leniwym ruchem zmierzał ku schodom, z platformy w dół wiodącym. Ihezal słyszała jeszcze jego kroki na stopniach kamiennych, coraz głuchsze...
I po jego odejściu rzuciła się nagle na kamienną posadzkę ze strasznem, niepohamowanem łkaniem. Trzęsła się cała jak liść, wiatrem miotany, i biła głową jasną o ziemię, targając rękami włosy i odzienie.