kryjomu, a tymczasem starałem się ze swej strony pokazać panu Andrzejowi, co ja umiem. Drapałem się tedy na drzewa w ogrodzie, wychodziłem na strzechą pokryty i bujnem zielskiem zarosły dach stodoły i — ku wielkiemu zdziwieniu mego młodszego i lękliwego brata — nie spadałem. Zachwyt mojego brata w tych wypadkach pochlebiał mi strasznie; wyobrażałem sobie, że imponuję mu tak swą zręcznością, jak mnie pan Andrzej. Swoją drogą za te sztuki gimnastyczne dostała mi się nieraz bura nie lada. Niepoprawny, uciekałem przed nią zwykle znowu na olbrzymi świerk, w ogrodzie rosnący.
Tuż pod ogrodem płynęła niewielka, ale bardzo bystra górska rzeczułka. W lecie — to była moja uciecha. Byłbym się chętnie cały dzień kąpał. Lubiłem wodę, jak ryba.
Zaraz za rzeką wznosiła się wysoka góra a na niej szumiał czarny las jodłowy. Las ten miał dla mnie coś tajemniczego w sobie, coś, co przestrachem przejmowało a zarazem dziwnie ku sobie pociągało. Wieczorami, gdy się cicho na świecie robiło, słychać było w ogrodzie szum tego lasu: jednostajny, wielki, ponury.
Słuchając tego szumu, zaludniałem las tworami dziecinnej wyobraźni. Nabierał on dla mnie
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/024
Ta strona została uwierzytelniona.