Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.

śliwym. Cóż komu mogło szkodzić, żebym był poszedł z panem Andrzejem do młyna? A może właśnie dzisiaj byłbym zobaczył którą z ukrytych czy zaklętych córek młynarza?
Myśląc o tem, z ogromnym żalem spoglądałem w okno.
Chmury fijoletowe i skłębione nadciągały; zbliżała się burza. Co pewien czas słychać było daleki grzmot, niby poryk niedźwiedzia, co się rusza z komyszy... Lubiłem, kochałem burzę, która z ogromną potęgą do bujnej fantazji dziecka przemawiała, zachwycałem się grzmotem, co olbrzymim głazem z niebios się staczał, łamał się po górach i parowach, aż tysiąckrotnie odbity, w gruz ponurych huków rozsypany, konał gdzieś w wąwozach niewyraźnem echem, — lubiłem błyskawice, w których świetle świat rozjaśniał się na chwilę dziwnie, tajemniczo, zielono albo różowo... Gdy jednak byłem sam podczas burzy w pokoju, bałem się, jak wszystkie dzieci. To było zbyt wielkie...
I teraz strach mnie przejął. Ojca nie było w domu, matka wyszła gdzieś do ogrodu czy na drugą stronę dworu — a brat? — brat się nie liczył; wszak był młodszy ode mnie i lękliwy. Sam nieraz całą potęgą dziecięcej wymowy mu-