młyn, a rzeczka, przepływając tuż obok niego, wiła się srebrnem, krętem pasmem wśród tej zieleni, kryła się w zaroślach i wypływała znów śród jałowych kamieńców...
Teraz — ani śladu tego wszystkiego! Dno jaru znikło jak sen, zalane wodą. Jak okiem zasięgnąć, żółte, rozwścieczone nurty rzeki, wzdymające się, rosnące ciągle. Młyn widniał zdala, jak wyspa wśród tego morza. O dostaniu się do niego teraz nie mogło być mowy; woda oblewała go ze wszech stron.
Kto nie zna górskich strumieni, w czasie ulewy w przeciągu kilku sekund zmieniających się w huczące morza, — kto nie widział górskich powodzi, wyrywających drzewa z korzeniami, walących i unoszących chaty, urągających wszelkiemu oporowi człowieka, ten nie ma wyobrażenia o podobnym widoku. Wszelki opis jest tu bezsilny.
Jodły ogromne i buki, wykarczowane uderzeniem fali, dachy całe i belki domów, trumny porozbijane o kamienie, gdzieś z nadbrzeżnego cmentarza wygrzebane — wszystko to niosła woda żółta, wściekła, bryzgająca pianą. Niekiedy słyszeć się dawał bek lub ryk żałosny i owca wełnista lub rogaty łeb krowy ukazywał się nad
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.