wodą, nierzadko jeszcze łańcuchem do uniesionego żłobu przywiązany... Z szumem rozszalałej wody mieszał się co chwilę głuchy łoskot obsuwającej się ziemi z brzegu falą podmytego. Zagony całe, kępy drzew nadbrzeżnych nikły w mgnieniu oka. W głowie się kręciło, gdy było spojrzeć w tę otchłań wirów i piany.
Grzmot za grzmotem ryczał na niebie; już nie plusk kropel deszczowych, lecz suchy łomot tęgiego gradu słychać było dokoła. Burza rozszalała się na dobre.
Strach mię przejmował, tembardziej, że widziałem wyraźnie, jak ojciec pobladł. Pan Andrzej i stary Jakób znajdowali się w zatopionym młynie, który lada chwila woda mogła zabrać..
— Koni! — zawołał ojciec, — konie może jeszcze dojdą! Trzeba ich ratować...
Sprzągnięto razem cztery najsilniejsze konie i w miejscu, gdzie brzeg najbliżej pod młyn dochodził, wpędzono je w wodę. Tęgi parobczak, jeden z tych zaciętych, podgórskich chłopów polskich, dla których niebezpieczeństwo nie istnieje, siedział na grzbiecie jednego z nich. Pamiętam go, jak dzisiaj. Z odwiniętymi rękawami koszuli, bosy i bez kapelusza, ściskał konia kolanami i wołał, wywijając biczem:
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.