— Wio, maluśkie, wio!
Przed nami huczał potop...
Konie w wodę iść nie chciały. Stawały dęba i rzucały się gwałtownie w tył, przestraszone spienioną, żółtą falą. Parobczak porządkował wtedy spokojnie rzemienie uprzęży, zaganiał je znowu i znowu wywijając batem, powtarzał;
— Wio!
Ojciec wszedł po pas w wodę i chwycił jednego konia za uzdę.
— Wio!
Konie rzuciły się naprzód i w jednej chwili zapadły w toń po uszy. Przez jakiś czas walczyły jeszcze z prądem, który je unosił, aż nagle zwróciły się w bok i targając uprząż, poczęły na brzeg w nieładzie się wydostawać. Parobek, przemoczony do nitki, rozłożył ręce z ruchem zwątpienia.
— Nijak, panie, nie poradzi! — odezwał się do ojca, — woda okrutna, konie się boją — a i takby wodzie nie wydołały...
Tymczasem woda rosła i rosła. Młynarz i pan Andrzej siedzieli już na dachu i widziałem, jak dawali rozpaczliwe znaki. Pamiętam, że jeszcze parę razy próbowano wpędzić konie, zawsze jednak napróżno. Wspominano coś o tra-
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.