na góry i na wielkie lazurowe niebo. Tuż u podnóża werandy biegło jezioro szklącą i olbrzymią płaszczyzną, u brzegów powiewem wiatru zmarszczone nieco i po żwirze i głazach szemrzące melodję jakąś monotonną; dalej, na środku, spokojne i błękitne odbiciem nieba i zachodzącem słońcem złote.
Setki łódek małych i większych, o białych żaglach, roiły się w otchłani wody i światła, obrąbionej stokami wzgórz zielonych, rozkosznych, pełnych winnic i ogrodów z białemi willami pośrodku.
Był maj.
Wonie kwitnących róż, bzu i jaśminów snuły się w powietrzu, mocne, leniwe, ciche i upajające nadmiarę...
W dali widniały śnieżne Alpy, które zachodzące słońce zamieniało teraz w jakąś powiewną koronkę, utkaną z nici białych i złotych, z purpury i fijoletu.
A nad tem wszystkiem, nad symfonją barw lodowców, rozgorzałych w promieniu konającego słońca i nad symfonją niewyraźnych a słodkich szmerów jeziora, rozpościerało się niebo czyste i jasne, tchnące tym powiewem rozkosznym, co jednych usposabia do marzeń i snów o tem, co
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.