piękne i nieuchwytne, a innym szepce: carpe diem...
Trzej przyjaciele jednakże nie zachwycali się w tej chwili cudnym majowym wieczorem. Władysław, młody artysta, i Zygmunt, o cel postępu i szczęście ludzkości pytający, siedzieli cicho ze spuszczonemi głowami i w myślach zatopieni.
Trzeci z nich, Kamil, patrzył wprawdzie przed siebie, gdzieś na szczyty Alp — czy wyżej, w błękit — wątpić jednak należy, czy co widział. Na bladej, ściągłej twarzy, okolonej jasnym zarostem na angielski sposób utrzymywanym, siadła zaduma i tęsknota, ponad ściągniętemi brwiami zarysowała się głęboka zmarszczka a około ust błądził dziwny i smutny uśmiech.
Po chwili ocknął się pierwszy. Przetarł czoło białą, troskliwie pielęgnowaną dłonią i powiódł okiem po towarzyszach, starając się odzyskać swobodny wyraz twarzy.
Towarzysze jego milczeli...
Sięgnął ręką po stojący przed nim kieliszek, spojrzał nań pod światło, przyłożył do ust i szybko napowrót na stole postawił.
— Nie smakuje mi dzisiaj burgund — szepnął.
Obejrzał się i zadzwonił.
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.