tek dokoła młodych a zwiędłych już ust — i gorączkę niemocy wyzierającą z bladych oczu.
Kamil tymczasem powtórzył znowu:
— Czy go znajdę...?
— Na tej drodze, którą idziesz, z pewnością nie! — zawołał Zygmunt. — Wdzierając się na szczyty gór, szukając burz morskich lub gwaru stolic świata...
Po ustach Kamila przebiegł lekki uśmiech:
— Czy ty wiesz, czego ja na tych górach szukałem? Czy ty wiesz, przed czem ja uciekałem na bezgraniczne morza i w dziewicze puszcze Indyj? Czy ty wiesz, że czasem — aby być spokojnym — trzeba naprzód uciec przed samym sobą?
Zygmunt wzruszył ramionami:
— Nie rozumiem.
— Wspomnieliście rzecz niedobrą, — dodał Kamil po chwili, — nie lubię o niej mówić ani myśleć.
Władysławowi zdawało się, że zaczyna tego człowieka pojmować. Wyobrażenia niejasne jeszcze i mętne nabierały w jego umyśle powoli kształtu i odbijały od szarego tła. Mimowoli, mechanicznie powtórzył ostatnie słowa Kamila:
— Uciec przed samym sobą...
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/047
Ta strona została uwierzytelniona.