trzył się w płyn, który zmieszany z wodą, przybrał barwę opalowo-mleczną.
— La muse verte — szepnął — la muse verte...
Zwrócił się do Władysława.
— Znasz tegoroczny Salon paryski? — zapytał.
Władysław skinął głową milcząco.
— La muse verte!... Co za przepyszny obraz! Porozrzucane papiery i wypróżniona szklanka na podłodze — i on, wpółnieprzytomny, chwiejący się na nogach... Ze szklanki wysuwa się jakiś opar, wyziew — wężowym splotem wije się około stojącego, przybiera kształty kobiece, nachyla się nad nim, dotyka dłonią jego twarzy... La muse verte...
Oparł głowę o poręcz krzesła i przymknął oczy.
Władysław i Zygmunt milczeli obaj, przygnębienie ogromne przysiadło im piersi.
Po chwili Kamil podniósł się; był już nieco spokojniejszy.
— Darujcie mi, — zaczął, — darujcie! Rozdrażniony jestem dzisiaj, jak rzadko. Nie wiem sam, co mówię.
Władysław wyciągnął rękę i krótko, gorąco
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.