Władysław wzniósł czoło.
— Tak — zawołał — życie przede mną dzikie i szalone! Lecz ja je kocham, kocham je właśnie za to, że takie szalone i dzikie, że się mieni, jak opal na słońcu, że gna, jak obłok po niebie. A są męty w tym puharze, powiadasz? Wszystko jedno! Będę pił wino, będę pił i męty, do dna, do ostatniej kropli, do ostatniej chwili życia! Nigdy tego puharu nie odepchnę, nigdy nie powiem: już dosyć.
— Daj ci Boże! Dziecię ty...
— Bóg mi już dał to, czego mi trzeba. Mam sztukę, to wino w puharze życia. Ona mnie nigdy nie zdradzi, nigdy nie opuści, ona mnie szczęśliwym uczyni. Dla niej życie, dla niej ruch i myśl, a ona sama dla siebie. L’art pour l’art. Precz ze spokojem!
Zygmunt poruszył się niecierpliwie na krześle.
— Frazes.
— Ciebie, Kamilu, pojmuję, — ciągnął dalej młody artysta, — pojmuję twoje pragnienie spokoju po burzy: ty nie miałeś sztuki, by się na niej oprzeć w chwili zwątpienia i upadku... Nie wiem wprawdzie, co za cios cię spotkał...
— Sztuki? A wiesz-że ty, czy ona potrafi utrzymać ciężar ludzkiego nieszczęścia?...
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/052
Ta strona została uwierzytelniona.