nę z takich zagadek przed sobą... Dziecię jeszcze, dziecię, kobieta, sfinks, natchnienie dla artysty i śmierć dla człowięka!
Umilkł, oddychając głęboko.
Zygmunt spojrzał przelotnie we wskazanym kierunku i wzruszył ramionami.
— Dziecię i nic więcej, — rzekł i począł bębnić palcami jakiegoś walczyka, wpatrując się w rzeźbiony gzems werandy.
Władysław natomiast, spojrzawszy raz, nie mógł już wzroku oderwać.
Na złotem tle ogromnej zorzy zachodzącego słońca rysował się przed nim delikatny profil dziewczęcy, niby ciemna sylwetka, rzucona w morze barw i światła.
Włosy jej prześwietlone promieniami, tworzyły dookoła małej, kształtnej głowy jasną aureolę, do garści iskier rozsypanych podobną.
Patrzała przed siebie — na ciche jezioro — szeroko rozwartemi oczyma, a nozdrza jej lekko się rozdymały, wciągając wonie, kaskadami z ogrodów i pól bijące.
W rozchylonych nieco ustach igrał blask konającego słońca. Może je całował...
Władysław patrzył, pochłaniał ją oczyma.
— Madonna! — szepnął niemal bezwiednie.
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.