Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

Władysław podniósł się powoli i niechętnie.
Chłód wieczorny rzeczywiście coraz silniej czuć się dawał. Słońce już zaszło; czerwona łuna na Alpach dogorywała — stawała się fijoletową, popielatą, szarą. Dwurogi księżyc coraz wyraźniej występował na ciemnem tle błękitu. Dokoła ukazywały się gwiazdy...
I nad całym światem, nad jeziorem, nad górami, nad miastem pełnem ogrodów zawisła cisza bezgraniczna, wonna i rozkoszna bardzo.
I tylko gdzieś daleko, daleko nad tonią jeziora brzmiał niewyraźny i smętny śpiew.
Nagle wieczorne dzwony zabrzmiały nad miastem.
W tej chwili dziewczę podniosło się i zwróciło głowę. Oczy jej wielkie, spokojne, tajemnicze oczy dziecka spotkały się z gorącym wzrokiem artysty.
Trwało to jednę, krótką chwilkę.
Fala ciepłej krwi uderzyła Władysławowi do mózgu, nogi pod nim zadrżały i wszystko mgłą się przed oczami zasnuło.
Chwycił dłonią za poręcz krzesła i spuścił wzrok.
Gdy twarz znów podniósł, jej już nie było —