Brat Bruno nie odzywał się, gość jednak widocznie nie miał ochoty dać za wygraną. Podszedł ku sztalugom i patrzył:
— Mój Boże! jak wy pięknie malujecie, carissime frater! Wasz obraz znacznie ładniejszy od tego, co w wielkim ołtarzu...
Zagadnął jeszcze parę razy, lecz wkońcu widząc, że brat Bruno milczy uporczywie, chrząknął niezadowolony, obejrzał się jeszcze raz i wyszedł, kłapiąc trepkami po kamiennej posadzce korytarza.
Brat Bruno został sam.
Chwilę siedział bez ruchu, następnie sięgnął wolno i jakby leniwie po otwarty list i podniósł go do oczu.
— Gdzieś ze świata... — szepnął.
Spojrzał na tytuł.
„Drogi Władysławie!“
Władysławie?... Co to jest? Ach! tak, prawda! Niegdyś nazywał się Władysławem. Ale to już dawno temu, może rok, może dziesięć lat, a może sto?... Nie pamięta już... Tutaj czas płynie tak jednostajnie, bez rachuby, dzień do dnia podobny...
Obracał list w ręku prawie bez myśli. Na-
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/061
Ta strona została uwierzytelniona.