pomyślę, że on dzisiaj nie żyje, a Ty, który ruchu i życia pragnąłeś, zagrzebałeś się w murach klasztoru. Zdaje mi się, że wy obaj nie żyjecie, a ja sam zostałem. I tak mi dziwno, tak dziwno!“
Brat Bruno rozwarł szeroko oczy i wpatrzył się gdzieś w głąb celi, kędy już cienie wieczorne kłaść się zaczynały — czy też na sztalugi i Chrystusa białego, wyzierającego z nich.
I zdało mu się, że wstaje przed nim mgła jakaś złotawa i niejasna, snuje się, rozszerza, a w mgle tej rodzą się postacie zapomniane, których dawno nie widział.
Spuścił głowę i dumał.
Biedny Kamil!
Oto widzi go! Zachód słońca — Alpy mienią się i płoną, jezioro szumi jakieś pacierze, a wonie leją się z ogrodów... tyle woni! tyle woni...
Jak on to pamięta, jak on to dobrze pamięta teraz!
Rozmawiał z Zygmuntem. O czem? Aha! — o życiu, o szczęściu. Hej! szczęście!...
„A spokój? How think you?“ — słyszy te słowa tak wyraźnie i widzi bladą, zmęczoną twarz.
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/067
Ta strona została uwierzytelniona.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/b/b4/PL_Jerzy_%C5%BBu%C5%82awski_-_Kuszenie_szatana.djvu/page67-1024px-PL_Jerzy_%C5%BBu%C5%82awski_-_Kuszenie_szatana.djvu.jpg)