Ostatnie słowo odbiło się już tylko lekkiem poruszeniem warg.
Widzenie powróciło znowu.
Lecz teraz widzi w tem morzu głów ludzkich tylko jednę głowę, piękną jak marzenie, jak światło...
Ona!
Stoi i patrzy na jego obraz.
Kolana zaczynają pod nim drżeć, chciałby uklęknąć, chciałby wołać: o stella maris!
A ona zwraca się ku niemu, spojrzenie jej wielkich, dziecięcych oczu zawisa na chwilę na jego twarzy, na chwilę... I wszystko niknie przed nim: obraz, i ludzie, i wszystko, wszystko! ją tylko widzi, ją jedną!
— Vanitas vani... — nie dokończył.
Oto jest znowu w swojej pracowni. Gałązki kwitnących akacyi zaglądają przez okna i przeszkadzają złotemu słońcu wejść do środka. A tu w środku, pomiędzy obrazami i rzeźbami zaczętemi, które wszystkie, jak zwierciadła, jednę twarz odbijają, stoi... ona!
O stella maris! o regina coeli!
Chce się modlić, chce czołem bić o ziemię, lecz ona zarzuca mu ręce na szyję i rozwartemi do pocałunku ustami szepce: kocham... ja twoja!
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.