Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

Wypuszczony z rąk różaniec zsunął się na ziemię; głowa mu w tył opadła, pierś oddychała szybko i głęboko. Zapomniał, gdzie jest i czem jest: minione młode lata wróciły.
I jak w kalejdoskopie przewijały się obrazy w jego pamięci, coraz szybciej, szaleniej, migotliwiej. — Łąki i pola, tajemnicze wnętrza starych świątyń gotyckich, góry śnieżne i lasy i ciche ustronne domki wśród winnic, morskie brzegi, pełne słońca i kolorowych muszel, dzwonki sanek po śniegowych płaszczyznach, majowe wieczory i noce letnie gwiaździste, poranki ciepłe, lśniące rosą i kwiatami, dni jesienne, kiedy deszcz na dworze pluszcze a w domu tak słodko przy kominku siedzieć we dwoje, godziny motyle i słowicze godziny pędziły przed jego oczyma, a wszędzie ona, wszędzie jej usta przy jego ustach, jej dłoń w jego dłoni. — Wszystko to splatało mu się w pieśń jakąś dziwną i słodką, starą już, ale jak stare wina upajającą i namiętną.
I słuchał tej pieśni wspomnień, a tętna biły mu na skroniach coraz żywiej, goręcej.
I nagle — co to? Dźwięk jakiś fałszywy, jak żółta plama na błękitnym obrazie — dźwięk szydny i zimny — rośnie, potężnieje, mąci pieśń, gwiżdże, zgrzyta... O, ten dźwięk! Wdziera mu