czej, nie... I gdy kiedyś w trumnę..., to te pamiątki... z sobą...
Pochylił się nad dłonią, w której trzymał te rzeczy zwiędłe i suche. I nastała chwila, kiedy znowu nic dla niego nie istniało pod słońcem i na ziemi prócz tej wiązki włosów złotych i miękkich, jak jedwab, tego złamanego listka wawrzynu, fijołków dwóch zeschniętych i wspomnienia dawnego...
Doznawał wrażenia, jakby się znajdował na pustyni wielkiej. Zdawało mu się, że o wschodzie słońca wstał z pod głazu, kędy ani źródła nie było, ani trawy — i poszedł przed siebie prosto, szukając oazy. Szedł przez cały dzień, kalecząc stopy o ostre kamienie, palony słońcem i od promieni słonecznych gorętszem pragnieniem. Pustynne widziadła palm i źródeł migotały przed nim zwodniczo, a on je gonił, póki nie znikły. — Lecz oto zachód jest i spodziewa się odpocząć. Coś przed nim majaczy: oaza? Nie! To ten sam martwy głaz, z pod którego wstał rankiem. Łudził się zatem!
Ogarnęła go dzika, bezradna rozpacz. Zimny pot dużemi kroplami wystąpił mu na czoło, — ogromny ciężar przywalał mu piersi, — dłoń, gniotąc zeschłe listki i włosy złote, zaciskała
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/073
Ta strona została uwierzytelniona.