się kurczowo, coraz silniej, aż ból poczuł w stawach. W gardle go coś dławiło i paliło w ustach. Zamknął oczy.
Co robić? co robić?... Wszystkie podpory pękły mu w ręku i jest sam, tak strasznie sam i tak bezlitośnie na pastwę rozpaczy oddany. Chciał się wesprzeć na sztuce, lecz ona, ta ubóstwiana Sztuka, nie uniosła ciężaru jednego, lichego życia ludzkiego. A tak jej niegdyś wierzył! O, nie trzeba wierzyć, nigdy wierzyć nie trzeba! Oto później uwierzył znowu, że ciche mury klasztorne dadzą mu wytchnienie i spoczynek po burzy; zamknął się w nich, oddzielił się nimi od świata i już sądził, że znalazł tak gorąco upragniony spokój, już zaczynał zapominać o tem, co było, co bolało i boli — już... i jedna chwila i wszystko na nic! Łudził się zatem.
Co robić?... Jest jak ptak nad morzem, któremu brak sił do dalszego lotu na wichrze i w burzy, który już skrzydła opuszcza i spocząć pragnie, lecz wkoło woda tylko i spienione bałwany i nigdzie, nigdzie miejsca, gdzieby mógł usiąść... Więc cóż? zwinąć skrzydła i wpaść w te fale, jak tamten, co pod piramidami leży z rozstrzaskaną skronią?...
Jad strasznej myśli począł mu się sączyć
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/074
Ta strona została uwierzytelniona.