Siedząc w bibljotece, straciłem rachubę czasu. Było już blizko południa: — dzwoniono na sumę.
Gorąco było ogromne; błądziłem po parku bez myśli, bez czucia...
Dochodził mię dźwięk organów, przytłumiony, poważny, mieszający się czasem ze śpiewem wiernych, tam — w kościele.
Nagle organy urwały i ozwał się głos sygnaturki: było podniesienie. Nie wiem dlaczego, miałem ochotę uklęknąć.
Jakaś wizja stanęła przed memi oczyma. Zdawało mi się, że jestem rycerzem i mam wyjeżdżać na wojnę — a teraz w zbroi od stóp do głów zakuty klęczę przed kościołem, trzymając konia za cugle...
Gorąco jest ogromne, a czasem tylko wiatr powieje i wzrusza kitę mego hełmu, stojącego przede mną na ziemi, wzrusza pióra orle, tkwiące w żelaznej sztabie ponad memi barkami...
A tam w kościele modlą się: O, Panie!...
Organy tymczasem poczęły huczeć nizko, strasznie...
I znów mi się zdało, że siedzę na koniu, a koń w biegu szalonym kołysze mną; a tam — w dali, przede mną — odgłos walki.
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.