Zaledwie ukazał się przed domem, gdy dwaj chłopcy, obrywający bez, który się wielkiemi kiściami zwieszał przez mur sąsiedniego ogrodu, zobaczywszy przechodnia, ze strachu w bok uskoczyli. Poznali go jednak zaraz: tego „cudaka“ nie było się co obawiać.
— Ty! japtykorz, gdzie się po nocy włóczysz! — zabrzmiało za nim w zaułku...
Nie oglądał się; szedł przed siebie szybko, jakby uciekając od mary, która go tam między retortami dusiła.
Noc była majowa, ciepła. Idąc, spotkał dwóch czy trzech zapóźnionych, taczających się pijaków, — zresztą pusto było zupełnie. Tu i ówdzie z za spuszczonej rolety błyszczało mdłe światło nocnej lampki. Patrzył na te okna i myślał o szczęściu młodych, kochających się ludzi, którzy teraz obok siebie spoczywają. On takiego szczęścia nie zaznał nigdy. — I nagle przypomniał sobie, że także przy chorych nocne lampki się świecą. Na przykład przy chorych na tyfus... Wstrząsnął się i począł biec szybciej. Ogarniało go coś, jakby uczucie wstydu z nieznośnym bólem połączone.
Szybki chód męczył go jednak widocznie, gdyż po chwili zwolnił kroku, oddychając ciężko.
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.