Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

Wreszcie udało mu się. Skorzystał z chwili, gdy redaktor poważnego miejscowego dziennika wyłuszczaniem swych śmiałych poglądów na ostatnie wypadki we Włoszech zwrócił na siebie powszechną uwagę, i wymknął się po cichu, nie żegnając się z nikim. W garderobie chwycił płaszcz z rąk zadziwionego tak wczesnem odejściem lokaja, który go znał, (ktoż go nie znał w całem mieście! wszakże był sławny...) i zbiegł szybko po schodach. Owiało go rzeźwe, ostre powietrze pogodnej nocy jesiennej. Przystanął, — i w tej chwili, jakby z obawą, aby ucieczki jego tam na górze nie spostrzeżono, postąpił szybko parę kroków i skinąwszy na najbliższą dorożkę, których cały szereg czekał na ucztujących, skoczył na siedzenie, podając adres swego mieszkania.
Dorożkarz zawahał się.
— Wielmożny panie, — rzekł, uchylając czapki, — tam na wielmożnego pana czeka zamówiona kareta, która miała odwieść...
— Jedź! — zawołał...
Gospodyni widocznie nie spodziewała się go jeszcze, gdyż ze zdziwieniem spojrzała na niego, otwierając drzwi korytarza.
— A! pan już?...