się, że się zbudził ze snu. Mowa, której szczegóły dopiero co z przyjemnością sobie przypominał, wydała mu się nagle strasznem, potwornem szyderstwem.
Wyprostował się na fotelu i rozwarł szeroko oczy... Jak on to mówił?... Życie, bujne życie, za którem tęsknimy...
O, tak! tęsknimy, tęsknimy...
Czuł, że budzi się w nim coś, co już dawno przezwyciężył, pokonał, zapomniał. Chciał odpędzić tę myśl; ale ona powracała ciągle wbrew jego woli...
Tęsknimy, tęsknimy, tęsknimy za życiem, — szumiało mu w głowie obłędnie, wciąż w koło... W piersiach uczuł bolesny a rozkoszny równocześnie ucisk, jakieś straszne, namiętne pragnienie oddechu, którego doznawał niegdyś, niegdyś, przed laty, gdy wicher pędził nad nim i szumiał i drzewa łamał i pożarem myśli i żądz w młodych włosach mu się palił, a on się nie mógł z nim zerwać i lecieć i pędzić i roztrącać po drodze...
Bujne, piękne życie — mówił pulchny, tak głupio zadowolony ze siebie radca we fraku, — bujne, piękne...
— Czy ja... żyłem? — wyrzekł głośno.
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.