w głowie, ale w tej samej chwili uczuł, że toby było jeszcze gorzej. Będzie leżał, — bo wie, że nie zaśnie, — i będzie myślał w dalszym ciągu o tej dziwnej rzeczy, której nazwać nawet nie umiał.
— Życie... cóż mówi ten wyraz? — myślał znowu pomimowoli, — życie... przemiana nieorganicznej materji w organiczną, zawiązywanie pewnych syntez... Ach! jakże to wszystko głupie i płytkie! — A jednak jest poza tem głąb jakaś! w tem pojęciu tkwi coś nieuchwytnego, co jest jego treścią istotną...
Wstrząsnął się, podszedł do biurka i zapalił świece.
— To do niczego nie prowadzi, — myślał, rzucając się w fotel, — męczy mnie tylko. Trzeba się otrząsnąć, zająć czemś...
Wyciągnął rękę i wziął książkę, która otwarta leżała na biurku. Była to ewangelja silnych, książka dla wszystkich i nikogo. Przeglądał ją właśnie wczoraj i pozostawił tak otwartą. Pisał artykuł dla jednego z czasopism naukowych o jej autorze, w którym tonem nieskończonej wyższości dowodził, że jest on jednym z tych chorobliwych szaleńców, co własnych sił nie rozumieją, a przeto nie wiedzą, czego chcą...
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.