Wczoraj nie zdawał sobie sprawy z tego, że to on sam słów książki nie rozumie, a raczej rozumieć nie chce, broni się nieświadomie ze wszystkich sił przeciw ich zrozumieniu, gdyż to by go wytrąciło z utartej kolei, w którą z takim trudem błędne i gorące niegdyś myśli swe wcisnął...
Teraz trzymał książkę w ręku i patrzył uporczywie na otwartą stronicę... Ale myśl jego była gdzieindziej i długo nie mógł liter połączyć w wyrazy, wyrazów w zdania... Nareszcie powoli, powoli, gdzieś głęboko w duszy zaczęły mu dźwięczeć słowa, z kart książki oderwane, rytmiczne, świecące, tańczące, żywe...
„Niedawno w oczy patrzyłem twe, o Życie!; złoto błyszczało w twych źrenic nocy, — ucichło serce we mnie z rozkoszy:
— złociste czółno widziałem błyszczące na mrocznych wodach, niknące, tonące, znowu wstające, złociste czółno rozkołysane...“
A oto on klęczy na wybrzeżu, wązkiem jak ostrze noża, zasypanem żwirem czarnym, twardym, wżerającym się w nagie kolana... Serce w nim nie ucichło z rozkoszy, lecz krzyczy z bólu straszliwego i tęsknoty i wyciąga ręce, wyciąga z tak strasznym wysiłkiem, że zda się, iż jeszcze
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.