jeden okrzyk, jeden ruch jeszcze, a oderwą się od ramion i pójdą, wewnętrzną jakąś mocą uniesione, nad to morze, ku temu czółnu, co świeci i błyska coraz już dalej...
Kolana mu wrosły w piasek i powoli kamienieją, czuje, jak zamienia się cały w bryłę ołowiu, krzyku już z piersi wydobyć nie może, tylko ręce wyciągnięte drżą i rwą się od ciała nad to ruchliwe morze, tam ku tej gwieździe.
A morze faluje, ciągle faluje, cicho bez łoskotu, z pośpiechem coraz większym. To już nie wiatr je trąca, to już ono samo, jak żywa istota, wydyma się i gnie i rusza i wije około tego złocistego czółna w oddali...
I w cichem dotychczas falowaniu morza słychać pomruk głęboki, dreszczem przejmujący, jakby skały na dnie mówiły:
„Oto złociste czółno przed tobą, oto w bezkresy życie odpływa“...
Wstrząsnął się gwałtownie i oprzytomniał...
Świece na biurku chwiały płomieniem i topiły się coraz więcej; długie, niewyraźne cienie przesuwały się szybko falistymi ruchami po miękkim dywanie, po ścianach, półkach z książkami i oszklonych szafach. Nogi mu ścierpły, na krzyż założone.
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.