Musi być już późno, pomyślał i uniósł się nieco, aby spojrzeć na zegar, ale w tej chwili osunął się znowu na fotel. Co zależy na godzinie? Wszak tyle ich już zmarnował i bezpowrotnie.
Patrzył przed siebie, na ulubione sprzęty, które go otaczały, na rzadkie i drogie dzieła sztuki, na książki, które latami całemi z zapałem i miłością gromadził — i wszystko wydawało mu się niezmiernie obcem, błahem i wstrętnem... Skąd on się tu wziął i po co tu siedzi? — a nadewszystko: czy to możliwe, że on tu spędził połowę życia, tu w tym pokoju, zajęty pracą — ach! jak mizerną, marną, nic nie znaczącą pracą! Po co? dla kogo? dla czego? — Pracował dla ludzi, dla świata, aby pouczać, podnosić, zachwycać...? Wszakże on sam wie najlepiej, że to kłamstwo, bezczelne, ohydne kłamstwo, które tak długo sobie powtarzał, że gotówby wnet w nie uwierzyć. W istocie ci ludzie, ten cały świat, co to jest? To go nic nie obchodzi, to nie obchodziło go nigdy! Jedyną rzeczą, wartość dlań mającą, to on sam, życie! — I rwał się, targał, oh! jak się targał, aż wreszcie przekonał się, że jest za słaby, aby żyć dla siebie, to jest żyć jednem słowem, i wtedy począł
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.