rydwanu przechodzą po nim i miażdżą i idą dalej...
A na rydwanie — Życie, sfinks tajemniczy, nieubłagany, bóstwo z zasłoniętą twarzą... Tysiące rąk się wznosi ku niemu, tysiące modlitw, przekleństw i krzyków, cała burza, huragan cały zmieszanych, bezładnych, rozpaczliwych i tryumfalnych głosów; ale sfinks milczy niewzruszony. Tylko przez zasłonę błyszczą oczy... oczy...
A tam za nim na rydwanie kilku z biczami w ręku, kilku śmiejących się, tryumfalnych bogów ziemi! Różami uwieńczyli skronie, błyskawice pozapalali nad swemi czołami! Dumnem okiem patrzą w przyszłość, dokąd ich rydwan wiezie... W kraj dzieci swoich...
A czasem śmigają biczami i wtedy Życie, sfinks, bóstwo nieubłagane u stóp im się łasi... i skomli... Oni odgadli jego zagadkę...
Wstrząsnął się cały wobec tej wizji.
O! być jednym z tych panów życia, przez dzień, godzinę, chwilę! Być jednym z tych szaleńców, co rydwan jego ciągną! — bodaj jednym z tych, co giną tam pod kołami, zgnieceni brutalnie!
O, jedno mgnienie oka wielkiej mocy, wielkiego szału, lub bólu ogromnego!
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.