drży, ilekroć wezmę rewolwer i zimny pot na czoło spływa. Już nie potrafię. Co się stało? skąd? dlaczego? jakim sposobem? Przecież byłem tak pewny, że dość mi chcieć, że to od woli mojej najzupełniej zależy... Czegóżem zwlekał? Może już wówczas — przez całe życie — bałem się, nie zdając sobie tylko sprawy z tego i oszukiwałem się różnymi pozorami? A teraz, gdy chwila nadeszła, ostateczna już chwila...
Na tem niedokończonem zdaniu urywają się skąpe i fragmentaryczne zapiski ś. p. Alojzego Rokoko. Chorował parę lat i umarł na raka w żołądku, wkrótce po operacji, której sam się dopraszał. Opowiadano mi, że w ostatnich miesiącach życia bał się niesłychanie śmierci i błagał wszystkich, aby go ratowali, domagał się lekarstw, albo znów nie chciał ich wcale przyjmować, w strachu, że chcą go niemi otruć.
Panie świeć nad jego duszą.