Szczyty niebotyczne wyrastały przede mną i nikły, skalisty grunt otwierał się, ukazując doliny marzycielskie, zielone, senne... Czasem skały się rozstępowały i widno wtedy było w perspektywach nieskończonych dalekie morza, gdzieś w dole niebu się śmiejące, i wyspy i miasta białe wśród gajów... I znowu głazy tylko czarne a skały dzikie, przepastne, straszliwe...
W kilka dni po tym śnie byłem na szczycie Jungfrau. Ale wszystkie cuda, które widziałem tam na jawie, zgotowały mi tylko wielki, aż bolesny zawód. Sen mój był piękniejszy od wszystkiego, co zobaczyłem.
Odtąd powtarza się to często. Gdy tylko marzę o czemś, jeszcze niewidzianem, niespotkanem, niezakosztowanem, o pięknej okolicy, mieście, obrazie, kobiecie: śni mi się ta rzecz w takiej niesłychanej piękności i uroku, że rzeczywistość później nie ma już dla mnie powabu.
Sny trują mi rozkosz życia na jawie. Najpiękniejsze krajobrazy, najczarowniejsze pałace we śnie widziałem, we śnie spijałem najnamiętniejsze i najsłodsze pocałunki.
Czyżby to stąd pochodziło, że siła twórcza duszy jest większa, niż siła twórcza natury?
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/264
Ta strona została uwierzytelniona.