Stałem przed nią, nie śmiejąc jeszcze i wtenczas ust otworzyć, by jej powiedzieć, że ją kocham, że jest dla mnie światłem i majem i ciszą i rajem. Ale ona wiedziała, co chciałem powiedzieć i wiedziała, że dlatego nie mówię, bo jest dla mnie świętością. Mieliśmy oboje oczy pełne łez.
Wtenczas ujęła moją rękę i nim spostrzec mogłem, co chce uczynić, przycisnęła ją do ust, szepcąc: „Dziękuję ci, żeś był dobry dla mnie...“
Upadłem przed nią na kolana i czułem jej dłonie przy mych wargach, a potem jej usta — słodkie, dziewczęce, nigdy nie całowane...
Nie widziałem jej już potem nigdy...
Ale dzisiaj po latach, gdy przymknę oczy i myśli znużone, w walce życia zszargane w czystsze zwrócę strony, widzę ją znów przed sobą: przychodzi jak mgła, jak sen, jak wspomnienie świętości, w blaskach miesięcznych lub błękitnych świtach porannych i głos jej znów słyszę: „Dziękuję ci, żeś był dobry dla mnie...“
I ze wszystkich zaklęć i wyznań namiętnych, słów pieszczotliwych i miłosnych, które później z tylu ust słyszałem, najdroższe mi są te słowa proste i ciche; ze wszystkich pocałunków, spijanych później, najdroższy mi jest ten pocałunek pierwszy, po którym nigdy nie nastąpił drugi...
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/266
Ta strona została uwierzytelniona.