Ta strona została uwierzytelniona.
Podszedłem ku niemu.
— Trzeba będzie sanki na nowo pomalować, — odezwałem się, — o tem myślicie?
Chłop wstrząsnął głową i uśmiechnął się:
— I... to nie... To się zetrze, jak przyschnie. Ale... ja myślę jeno...
Urwał i znowu przesunął palcem po świeżym, pełnym muszek lakierze. Po chwili podniósł głowę i patrząc mi prosto w oczy wzrokiem, w którym znać było radość, że znalazł wreszcie to, czego szukał, rzekł:
— Tak i ludzie, panie, tak i ludzie... Jak te muchy... Lezą, pchają się tam, gdzie nic dla nich niema, nie wiedzieć po co, i marnieją... mrą...
Zarzucił kosz na plecy i wolno odszedł ku stajniom. Nad sankami brzęczał ciągle rój muszek, jak piasek złoty, przesiewający się przez cienkie i dźwięczne struny słonecznych promieni.