Ta strona została uwierzytelniona.
Wrogiem mi słońce było od tej pory,
jasność przeklęta mi była, dzień wstrętny!
Ludzi, jak parja, unikałem chory
szczęścia nadmiarem i rozkoszą smętny...
Już w tajemnicze półciemne krużganki
świątyń nie wpadał szept słów mych namiętny,
bom się li modlił do mojej kochanki
w świątyni świata. Słońce mnie żegnało
nad świętą wodą i blade poranki
me ogniem spiekłe, wynędzniałe ciało
chłodnemi usty muskały nad strugą
rzeki tajemnej. A ja — kiedy dniało —
tam ku zjawisku, co mgły lekką smugą
nikło nad tonią, wyciągałem ręce,
przekleństwem zaćmić chcąc słońce i drugą