Ta strona została uwierzytelniona.
IV.
Poszedłem. Słońce było na lazurze,
a śnieg podemną. Kamień, gruz i czarne
gardła przepaści, rykiem kaskad gwarne,
zbrojne w kły lodu ostre, lśniące, duże...
A jeszcze wyżej — tam pod słońcem, w górze:
światów strzaskanych zwalisko cmentarne,
huragan lodów, — gromami ciężarne
w kamień zaklęte rozszalałe burze!
Dęba stające iglice i szczyty,
jak zbuntowane cheruby, w błękity
skacząc, od wieków poszarpane sterczą
z grozą straszliwą jakąś i bluźnierczą,
zastygłe w szturmie — zda się — głosem Boga,
który pokonał i w głaz zmienił wroga!