Ta strona została uwierzytelniona.
V.
A ponad wszystkiem — jeden szczyt olbrzymi!
Wsparł się na łokciach, podniósł łeb nad chmurę
i szklistem okiem lodów patrzy w górę,
a mgła z pod skrzel mu srebrnołuskich dymi...
Słońce już zgasło. — Strach i groza szły mi
w duszę. — Szczyt w krwawą ubrał się purpurę,
potem fjoletu wziął barwy ponure:
trup — jeszcze groził kłami straszliwymi.
I choć noc spadła, jeszcze kły te długo
śród gwiazd się krwawą czerwieniły smugą,
a gdy je włosem z krwi otarły cienie,
wpadł wichr w szczeliny — i głuche warczenie
wiatru szło z paszczy pociemniałej skały
w niebo, gdzie księżyc jawił się struchlały...