Ta strona została uwierzytelniona.
VIII.
Blask, co uwieńczał skronie Lucyfera,
w przekleństwie Boga ćmi się już i krwawą
łuną maluje światy zwarte ławą,
na których Anioł stopy swe opiera.
A tam — poniżej — noc i pustka szczera,
z której on gwiazdy dźwignął, by kurzawą
słońc prószyć w oczy Tego, czyje prawo
żywe wszechświaty w łańcuchy ubiera, —
straszna, rozwarta, milcząca, cierpliwa,
zdaje się czekać, rychło z słońc potopem
runie w nią Anioł, co pod niebios stropem
pierwszy akt strasznej tragedji rozgrywa,
a upaść musi w tej nierównej walce,
kiedy wszechmocne Bóg nań ściągnie palce.