Ta strona została uwierzytelniona.
XIV.
I zwolna cieniów dobroczynnych rzeki
w pierś mu ochłodą spływały, a cisze,
któremi otchłań, wszech-pramacierz, dysze,
słodko szeptały doń: synu! — — Daleki
wszechświat mu w myśli zgasł... Ciężkie powieki
senność mu zwarła, — a noc go kołysze,
pokoju z piersi swej sącząc haszysze...
Zasnął. Nad sennym w dal leciały wieki. — —
A gdy się wreszcie ocknął, przebudzony
snem jakimś świetnym o niebios przepychu
z stuletnich marzeń, w serce mu pocichu
wszedł strach, syn pustki... Sam był. Z górnej strony
gasło dalekie słońce i ostatnie,
jak on zbłąkane, w ćmy schwytane matnię.