Ta strona została uwierzytelniona.
IV.
I bezdenne milczenie zaległo na ziemi
zrytej czaszek lemieszem. Czerń nieprzeliczona
stała niema, posępna, w łunę zapatrzona,
sina śmiercią i krwawa skrami nieb złotemi.
Wtedy z niebios otchłani i z szkarłatów łuny —
jak słońc miljon świetlista a jak wszechświat duża
postać Boga wybłysła, jak płomienna burza,
w glorji ognia i w skrzepłe ubrana pioruny.
Za nią — w głębi płomiennej otwartego nieba —
archanioły, serafów ćma, cherubów roty,
kwiatów grad, jakich ziemska nie wydała gleba,
harfy, palmy i miecze — bez końca, bez końca —
gwiazd ulewa rzęsista, deszcz motyli złoty,
orgja świateł, błyskawic, — tęcze, zorze, słońca...