Ta strona została uwierzytelniona.
II.
Poszedłem do Łazienek. Park królewski stary
drzemał w słońcu i ciszy. Na zwierciedle wody
wsparłszy białe, w marmurze wykowane schody,
pałac lśnił przez zielone gęstych drzew konary.
A z drzew na białe barki nimf, na strojne panie,
na przechodniów tłum barwny, gwarny, uśmiechnięty
leciał gęsty liść, żółty, przedwcześnie zwiędnięty
tu — gdzie niegdyś królowie mieli swe mieszkanie...
I tak mi się zdawało, że w tym parku słyszę,
przez gwar rozmów idące i przez nieba ciszę,
łkanie jakieś nieśmiałe, głuche, przytłumione
— z drzew, czy z nieba, czy z ziemi... Tłumy rozbawione:
snadź to drzewa, gdy wiatr je niewidzialny ruszy,
płaczą tak... a bez echa w niewolników duszy?