którą skalało grzechem ludzkie plemię, —
stoję i patrzę na nieba przeczyste,
gdzie wśród Aniołów Ty królujesz, Chryste!
Lata mijają. Ile lat już stoję
tym ociosanym pniem drzewa wzniesiony
nad miasto, niwy, nad dalekie morze,
w błękit i w jasne, czyste światła boże:
próżnobym liczył! Zda się, że korzenie
suchy słup w ziemię zapuścił jałową,
a nogi moje, stężałe w bezruchu,
same się stały jako martwe słupy.
Włos nieczesany na barki mi spływa
i krwawą nagość moich ramion kryje,
z których płaszcz opadł, z dawna już zbutwiały,
i skóra spada, jak kora na drzewie
od ostrych wiatrów spękana i słońca.
O Panie! dręcz mnie, niszcz mnie, siecz pożarem
słońca, pragnieniem pal i łam me kości
i w niepojętej swej Sprawiedliwości
ze mnie zapłatę bierz za grzechy świata —,
Baranku święty, zmazą nieskalany,
któryś niewinnie cierpiał za nas rany!