Ta strona została uwierzytelniona.
VI.
Oto świt wstaje... Zimne, ostre światła
z tumanu cieniów zbladłych rzeźbią kształty
i zacierają srebrną łzę księżyca,
po bladem niebie spływającą w morze...
Cisza... Po nocy szaleństwa i grozy
miasto zasnęło i w świtach się pławi —
śpiące, srebrzyste, spokojne i ciche,
a Pan tymczasem rozsnuwa swe światła
po nieb ogromnych błękitnej kopule:
grają już tęczą na dalekiem morzu,
już się na leśnych szczytach gór rumienią
i wnet tu do mnie — złotopióre ptaki —
zlecą i skrzydłem z boku lic musnąwszy,
padną przede mną na miasto i zwolna
zbliżać się będą tu, pod moje stopy,
świadcząc mym oczom o wschodzącem słońcu.
Czyś Ty szatana moc już zdeptał, Chryste?...
Wszystko jest ciche i srebrne i czyste,