Strona:PL Jerzy Żuławski - Poezje tom III.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

że nie podobnem zda mi się do wiary,
iż tu był w nocy grzech i różne mary
piekieł i straszna szaleństwa pożoga, —
a nad domami temi ręka Boga
wisi i mściwy trzyma grom... O Panie!
to miasto piękne jest tak niesłychanie!
Źrenice moje w ciągu lat przywykły
patrzeć na cud ten, przeklęty i nikły,
iż mimowoli prawie lęk mnie chwyta,
że wyglądany dzień, ów dzień! zaświta,
kiedy wstające z za gór kędyś zorze
rozzłocą niebo i rozzłocą morze,
a próżno szukać będą na równinie
miasta, co w gruzy upadnie i minie
i jeno słup mój potrącą, jak co dnia,
słup rozpłoniony świtem, jak pochodnia,
ponad pustynią suchą i jałową...

Już pierwszy promień padł w dolinę... Co to?
Powodzią światła w krąg oblany złotą
mój cień tam w doje! Cienia mego głową,
strącon z wyżyny, padłem w środek miasta!
i tak mię słońce wschodzące zastało:
tutaj na słupie nędzne moje ciało,
a tam — cień czarny, co z pod stóp wyrasta,
jakoby dusza moja zła i ciemna,