Strona:PL Jerzy Żuławski - Poezje tom III.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystek i Jeden! Świat mu zniknął z oczu nagle,
błyskawicą bożego imienia schłonięty —,
fal doczesnych kształt zmarniał, w wieczności odmęty
myśl wpłynęła i orle rozwijając żagle
szła tak dalej i w górę, aż w końcu z wyżyny
ludzi dojrzeć nie mogła, czasu ani gliny.

W dole kędyś tam huczą wieków wodospady
i słońc tysiąc, gwiazd tysiąc przez otchłanie leci
w wiecznym wirze, sto gaśnie i znów sto się nieci;
tam się światy budują, ziemie, ziem pokłady;
tam są ludzie, — on wzleciał z pośród ludzi tłumu
tu, gdzie nawet pędzących słońc nie słychać szumu.

Dumał mędrzec, a świeca płonąca na stole
złoty blask na powieki przymknione mu kładła —
i po księdze rozwartej tajemne widziadła
migotliwy cień świecy wiódł... Obok przy kole
szlifierskiem szkła leżały, za których toczenie
mędrzec pieniądz dostawał na chleb i odzienie.

Tak mijały godziny. Płomień świecy spadał
coraz niżej i w wosku już rozlanym tonął;
knot się dopalał; cień już z kątów izby wionął;
wiatr jesienny na dworze dziwne słowa gadał,