Ta strona została uwierzytelniona.
Ku niewidnemu w chmurach krok zwracając słońcu
szliśmy przez skał bezdroża, granitów manowce —
przewodnik, mój towarzysz, trzeci ja — na końcu.
Szałas pośród olbrzymich głazów, co jak owce
leniwe — skał ponurych obsiadły podnóże,
malał, topniał i zniknął skryty w mgieł pokrowce.
A my, jak potępieńcy, w gęstej brodząc chmurze,
szliśmy, chyżo z granitów skacząc na granity,
przez złomy skał, nad wody czarne — wciąż ku górze.
Czasem we mgle nad nami majaczyły szczyty,
niby światy nad głową tuż, zda się, zwieszone,
tam, gdzie zwykle wzrokowi jawią się błękity.
Czasem wody odbiciem gór ciemne, zmącone
deszczem, jakby olbrzymie gorzkich łez jeziora
nagle rosły i nikły w dole zostawione.