Strona:PL Jerzy Żuławski - Poezje tom III.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

ćmy zwątpienia i rozpacz ducha mu obległy,
pobladł, — z piersi zdławionej prośba wyjść nie chciała.
Pojrzał przed się. Jak okiem zasięgnąć — namioty,
a w namiotach śmierć mieszka. Spragnione wielbłądy
wśród ludzkich trupów leżą. Kędy błyszczy złoty
dach świątyni nad płaskie podniesiony lądy,
kilku mężów i niewiast i dzieci kilkoro
złamanemi głosami skarżą się Jehowie...
Odwrócił oczy. Dalej, jak śmierci jezioro,
piaski leżą gorące — a w nich ludu mrowie...
Krzyk go wyrwał z zadumy. Pojrzy, obok leży
trup kobiety, — mąż nad nią z obłąkanym wzrokiem
kąsa wargę spieczoną, — na trup matki świeży
wpełza dziecię i płacze. Ojciec suchem okiem
patrzy, — nie ma już wody i łez mu brakuje...
Lew pustyni się zatrząsł — i nagle mu łono
straszne wzdęło westchnienie, — i pierś mu faluje;
podniósł oczy ku niebu i twarzą wzburzoną
tajemnemi walkami patrzał w niebo długo;
podniósł ręce: A może! Bóg wysłucha może!
Oczy błyskawicowe łez nabiegły strugą,
drgnęła broda pierścienna i jęknął: O Boże!
Jęk się rozległ, jak grzmotu dalekiego echo;
czy Jehowa usłyszy? czy przyjdzie z pociechą?
Cisza...